Tekst przypowieści, którą napisałam jako wstęp do warsztatu arteterapeutycznego „Spotkanie plemion”, 2023 r.
Dawno, dawno temu… mądry, choć zaledwie kilkuletni Wasil o kruczoczarnych oczach przyglądał się jak nieznane mu dzieci bawiły się nad brzegiem morza.
Podjęły decyzję – płyniemy na wyspę, zdobędziemy tę wyspę i będzie tam dużo słodyczy, dużo muzyki, dużo laby, śmiechu i przede wszystkim – dobry dla nas klimat. Planowały, jak zbudować tratwę, szefowa wyprawy Ajris zarządziła zniesienie konarów drzew i słomy, Józio opalał nogi, by przyzwyczaić ciało do promieni słonecznych, Gaja żuła liście sprawdzając, które z nich najlepiej smakują i które warto zabrać na wyspę. Igi sprawdzał co chwilę temperaturę wody, próbując określić, o jakiej porze wypłynąć. A Wasil patrzył i myślał o tym, jak prosto byłoby wziąć łódź zza stodoły, wiosła z sieni i prowiant z gospody. Cała grupka skrzętnie znosiła, przenosiła, mierzyła, przyzwyczajała ciała do wysiłku, aż słońce zaszło za krańcem ziemi. Padli zmęczeni w liściach, w słomie, między konarami. Otuleni nocą, wycieńczeni pracą, spali razem w miejscu wspólnego działania.
Wasil najpierw zjadł swoją zupę, by mieć siłę na dalszą opowieść i wybrał się w drogę. Wykonywał długie kroki, wystarczył jeden, by przejść kilka kilometrów. Nogi jakby z gumy nie zawsze prowadziły go w stronę, w jaką chciał się udać, po pewnym czasie uznał, że to może być większa zaleta niż wada, że może te nogi dokądś go prowadzą. Ale zadra wewnątrz co chwilę dawała się we znaki pytaniem: a tym razem po co?
Zatrzymał się przy pnącej wisterii o bladoniebieskich kwiatach, pod której baldachimem skrywały się dzieciaki. Tym razem szyły koc wielki jak pół świata, chciały nim okryć wszystkich zmarzniętych, uchronić przed słońcem przegrzanych. Zbierały kawałki tkanin, liści, szukały nici jedwabnej i materiału, z jakiego mogłyby zrobić delikatne igły. Wasil przyglądał się im z niemałym zdziwieniem i myślał, jak prosto byłoby pójść za wzgórze do krawcowej, wziąć igły, nici, a nawet resztki tkanin, z których mogliby uszyć koc wielki jak pół świata. W tym samym czasie przywołał Wasila wiatr – orzeźwiający i wołający do dalszej podróży.
Nogi jak z gumy ruszyły przed siebie, a Wasil tylko patrzył, czy przeskoczy rzekę. Udało się i tym razem, przeskoczył nawet niejedno jezioro i górę, po której skakały kozice i wpadł na trzecią grupę dzieciaków, które o dziwo szykowały obiad dla największych istot zamieszkujących planetę. Obiad był wielkim przedsięwzięciem, menu układali miesiącami, aż wreszcie po tym namyśle opracowali plan działania i przeszli do fazy realizacji. Wasil przyglądał się z ogromnym zdziwieniem.
Wszyscy chodzili po polach, łąkach i lasach zbierali nasiona, rozmnażali warzywa, sadzili jeżyny, maliny i dynie. Małymi krokami tworzyli swoje pola uprawne, aby za chwilę skorzystać z plonów i przejść do szykowania potraw. Wasil tak patrzył i patrzył, i znów niedowierzał. Przecież mogliby pójść do Jadźki, poprosić o owoce i warzywa i ugotować obiad dla największych istot z planety.
Pomyślał sobie wtedy, że mógłby być bardzo przydatny, bo ma świetne pomysły i umie rozwiązywać problemy. W jego duszy tliła się przy tym ważna potrzeba, umiejscowiła się między mitralną i aortalną zastawką. Potrzebował kogoś bliskiego, kto może mógłby mu pomóc w opanowaniu jego gumowatych kroków z kategorii „sam nie wiesz, dokąd”. Chciał już posiedzieć i porobić ważne rzeczy. Więc wrócił na trzy skoki do pierwszej grupy.
Wziął zza stodoły łódkę, wiosła z sieni i prowiant z gospody, stanął przed grupką budującą tratwę i powiedział, chętnie Wam pomogę i wybiorę się z wami na wyspę, mogę? Pokazał im łódkę, wiosła i prowiant, popatrzył na zachwycone twarze dzieciaków, które dotykały wszystkich elementów, wchodziły do łódki i zaraz z niej wychodziły, i tak sto razy, i im dłużej bawiły się łódką, tym mniejsza była ochota wypływać w nieznane. W końcu Ajris powiedziała, że w sumie to jest głodna i idzie do domu, podobnie jak reszta. Wasil posmutniał, ale przypomniał sobie przecież, że nie tylko oni potrzebowali sprawdzonego rozwiązania, więc przeniósł się od razu do grupy dzieciaków, które szyły koc wielki jak pół świata. Zobaczył na wstępie, że prace posunęły się do przodu w niewielkim zakresie, więc poszedł do krawcowej za wzgórze, wziął nici, igły i resztki tkanin, przyniósł pracusiom i opowiedział, że mogą to zrobić razem. Wszyscy byli bardzo zainteresowani, sprawdzali długość nitki i dotykali różnych tkanin, niektórzy już zaczęli nawet szyć, ale okazało się to nie tak łatwe i przyjemne jak sobie wyobrażali, Jacuś pokłuł palce, Agatka nieopatrznie ukłuła się igłą w policzek, rozległ się płacz, pojawiła się złość, że to wszystko nie idzie tak gładko. Przybiegły matki i zabrały dzieci, tłumacząc innym mamom, że to nie ten etap.
Wasil został sam ze skrawkami tkanin i kawałkami koca wielkiego jak pół świata. Więc hop sa la la i trafił do grupki gotującej obiad dla największych istot z planety. Od razu doszedł do porozumienia z Jadźką, obiecał jej dostawy produktów z odległych krańców świata, a ta podarowała mu produkty, z których mogli przyrządzić wielki obiad dla największych istot z planety. W podskokach przyleciał do dzieci i zaczął im pokazywać kosze pełne owoców i warzyw. Dzieci był zachwycone, wąchały, smakowały wspaniałych podarków, oglądały pestki, ogonki, pluły skórkami, rozgniatały miąższe w łapkach. Wasil patrzył jak jego plan znów nie wypalił. Dzieci pojadły i zasnęły. A on z resztkami w koszykach, długiem wobec Jadźki, krawcowej i właściciela łódki, z pustką w sercu usiadł i patrzył.
On wtedy nie wiedział, że wędrówka jest celem.
Warto w tym momencie dodać: ZWŁASZCZA PRZEZ LIMANKĘ.
